Działo się, ojj, działo w Jaśle! W rodzinnym mieście Michałowi nie zabrakło ani lokalnej publiczności, ani zagorzałych fanów, ani przede wszystkim energii i dobrego humoru. Serdecznie dziękujemy za wspaniałe artystyczne doznania i szaloną zabawę.
I… do zobaczenia za tydzień w Wysokiem Mazowieckiem!
Za nami kolejny Szpaczy koncert, tym razem w miejscu, „gdzie wszystko się zaczęło”, czyli rodzinnym Jaśle. Jasło nie zawiodło i choć może nie były to owe dzikie tłumy, które rok temu towarzyszyły Michałowi, a potem przewróciły jego namiot, to mieszkańcy licznie stawili się na rynku, by posłuchać Szpakuli – po raz pierwszy po XF w Jaśle z zespołem. Oczywiście nie zabrakło równie fanów przyjezdnych, którzy szczelnie obstawili pierwsze rzędzy ;D Na dwie godziny przed planowanym występem przebicie się pod barierki stało się niemożliwe.
Ekipa OFC mogła pochwalić się nowym, profesjonalnie wykonanym bannerem z napisem „Szpuck’n’roll” oraz kolorowym, ptasim logo, który to transparent dumie zawisł na barierkach.
Przed Michałem występował pochodzący również z Jasła Mateusz Mijal wraz z zespołem Chłopacy. Hmm, cóż rzec… Niby głos w porządku, niby ich piosenka ma być w najbliższym czasie puszczana w RMF, ale dziwnym trafem gość w dżinsach i koszuli w kratkę, śpiewający piosenke o Góraleczce w ogóle do mnie nie trafia. Jednak co Szpaczy show, to Szpaczy show! Ma być power, tańce-wygibańce i szalone ciuchy! ;D
Dobra, do rzeczy… Występ Michała rozpoczął się po 19-ej, gdyż po występie Chłopaków, zespół Misza musiał zainstalować swoje sprzęty. Ale jak już się zaczęło, to zaczęło się na full – tradycyjnie od „Rewolucji”. I po raz pierwszy zdarzyło się, że gdy na scenę wyszła jedna z organizatorek, by zapowiedzieć występ, padła nazwa Whiplash J Zwykle mówione jest „Michał Szpak” lub „Michał Szpak z zespołem”, a tutaj – w mateczniku bandu – powiedzieli „Michał Szpak z zespołem Whiplash”. Pozdrawiamy chłopaków serdecznie!!!
Szpacza stylizacja była identyczna jak ta w Krotoszynie – zabrakło tylko pierzastej maski przytrzymującej woal na twarzy oraz… czarnych legginsów pod flędzlowanym kostiumem, co sprawiało, że kreacja stała się bardziej prześwitująca Ale ciepło było, atmosfera też gorąca, zatem wszystko pasowało
Repertuar znajomy z poprzednich koncertów, z małym wyjątkiem, o którym niżej. Ale najpierw o głosie Michała. Przez ostatnie dni straszył wszystkich anginą i zapowiadal nawet, że będziemy musieli śpiewać za niego. Nic takiego nie było potrzebne (choć wspólnego śpiewania nie zabrakło, to jasne ;)), głosisko brzmiało pięknie i czysto, muszę przyznać, że lepiej niż w Czeladzi, czy nawet w Krotoszynie. W użyciu były również dwa mikrofony, jeden modulujący głos, ale wszystko to na zasadzie urozmaicenia i delikatnego nawiązania do klimatów EP-ki.
Michał zaskoczył wszystkich, gdy po „Tears in heaven” powiedział, iż kilka dni temu był na koncercie, na którym występowali gitarzyści Dżemu i Oddziału Zamkniętego, rozmawiał z ludźmi i został poproszony, by podczas występu w Jaśle zaśpiewał pewną piosenkę i zadedykował ją temu miejscu. W pierwszym momencie pomyślałam, że zaśpiewa jakiś cover któregoś z tych zespołów, jednak z głośników popłynęły pierwsze dźwięki… „Cień w dolinie mgieł”. To była wspaniała chwila, ponownie usłyszeć tę piosenkę w wykonaniu Michała po paru miesiącach. Kiedy ostatni raz ją śpiewał…? Hmm, mi kojarzy się Częstochowa, w Bytomiu już chyba jej nie było. W każdym razie minęło duuuużo czasu…
Przyznam, że podczas „Cienia” pozwoliłam sobie na moment sentymetalizmu. Michał śpiewał, a ja podniosłam oczy w górę, w niebo i przez głowę przebiegła mi myśl „Jeśli tam jesteś, dzięki Ci za niego”. Nawet mi się zdarza… Tak czy owak, ta piosenka w interpretacji Michała brzmi zawsze magicznie.
Bardzo fajnie wyszło „Pretty baby”, podczas której Michał ‘zarządził’, że jedna strona publiczności śpiewa „pretty baby”, a druga „come on”. Ostro nas przeczołgał podczas tej piosenki! Trzeba było dużo energii, by wytrzymać tempo.
Na scenę w czasie całego konceru poleciało kilka pluszowych miśków, a jednego z nich Michał nawet ochrzcił imieniem Roberta Gawlińskiego W ogóle był w dobrym humorze i pełen pomysłów. Nie zabrakło filmiku kręconego komórką ze sceny, biegania przed barierkami na „Sensualnym”, a podczas bisowej „Venus” w nasze łapki trafiła róża, która wcześniej został rzucona przez kogoś na scenę. Jaki romantyzm
Za to nie do końca wyszła sprawa z bannerem. Przed DJTŚ podszedł do reporter z lokalnych mediów i zaproponował, żebyśmy odczepiły flagę, a on da ją Michałowi na scenę. Nie byłyśmy pewne, jak miałoby to wyglądać, ale jak stwierdził dziennikarz: „Michał będzie wiedział, co zrobić” – po czym zerwał banner z zamiarem przekazania go Artyście. Transparent nie trafił jednak na scenę, pomysł okazał się kłopotliwy technicznie. Dopiero po koncercie banner wrócił z powrotem w nasze ręce, przez co w czasie ostatnich piosenek niestety nie widać go było na barierkach.
O kurczę, zapomniałam wcześniej napisać o akcji fanowskiej! Podczas pierwszego refrenu „Hurricane” w niebo wystrzeliło z kilkunastu tub konfetti w kształcie czerwonych serduszek. Obraz był piękny!
W czasie „Sweet child” trafił się drobny wypadek, ponieważ znienacka wysiadł jeden z mikrofonów. Jednak Michał poradził sobie brawurowo, śpiewając do drugiego, a czujny pan technik prędko naprawił defekt.
Były trzy bisy – „Carpe diem”, „Venus” oraz „Sensualny”, po czym nastąpiły ukłony i pożegnanie. W swoim rodzinnym mieście Michał rozpieszczał fanów także po zejściu ze sceny, przez ponad godzinę rozdawał autografy i robił sobie zdjęcia z wielbicielami.
To był full energetyczny koncert, przydawały się mocne nogi i dużo wody. Strasznie się cieszę, że zdecydowałam się jechać . W końcu Jasło dla szpakofana to niczym Mekka dla muzułmanina – przynajmniej raz w życiu trzeba pielgrzymkę odbyć
Jak zwykle wspaniała relacja ,dziękuję bardzo :))))
Z niecierpliwością czekam na relację filmową – jesteście kochani ,dzięki Wam można poczuć namiastkę koncertowego klimatu:)
JA RÓWNIEŻ NIE MOGĘ SIĘ DOCZEKAĆ FILMU Z WYSTĘPU MICHAŁA SZPAKA
W JAŚLE .