Powiedzieć, że Michał Szpak to gość z innej planety to nic nie powiedzieć. Michał Szpak jest elfem, kosmitą, rumakiem, kalmarem, kabareciarzem, genialnym artystą, a tu i ówdzie chodziły po widowni nawet konspiracyjne szepty, że to on jest pytonem znad Wisły po zrzuceniu wylinki Jeśli ktoś z was nie przeżył jeszcze nagrań VOP, a zwłaszcza Blindów, ciężko oddać ich specyfikę. Na 4 dni jesteśmy zamknięci w dziwnym kręgu poza normalnym życiem i choć pozornie
codziennie jest to samo to każdy dzień jest całkiem inny.
Tego co się dzieje w trakcie nagrań i pomiędzy, nie będzie w tv, a szkoda, bo to show samo w sobie. Dialogi trenerów, reakcje do nas, śpiewy i wspólna energia. I nade wszystko Michał. Żal, żal, żal, że
nie można tego dokumentować. To teraz tyle co mogę napisać (bez nazwisk i szczegółów).
– Dwa pierwsze dni to niemal “One man show”. Michał Szpak w pełnej krasie. Michał docinający “staruszkom” trenerom, znaczy sorki “średnio
młodym”. Michał czołgający się na brzuchu po podłodze do fotela Hyżego
i rozpaczliwe wołanie “Grzesiu ja chcę do ciebie, no weź mnie do swojej drużyny”, Michał zajęty swoim grającym słonecznikiem w doniczce i coraz bardziej irytujący tym resztę jurorów. 😛 A kiedy odegrał dramatyczną scenę śpiewając do niego “Nie ma nas, nie ma nas, nie ma nas” i tłukąc nim o poręcz fotela, popłakałam się ze śmiechu. Eeee wiem, nie załapiecie, to się ogląda, nie opisuje.
– Pozostali trenerzy najpierw byli lekko znokautowani tajfunem Michał i naszą tak liczną obecnością, potem stopniowo zaczęli się odgryzać, a gdy zorientowali się w sile i lojalności naszej Drużyny Szpaka wobec Michała to jakby mu lekko pozazdrościli? Pojawiły się docinki, czasem zabawne (“ciekawe czy będziecie tak go uwielbiać jak mu kiedyś brzuch urośnie”), czasem nie (“naprawdę was to bawi?” – Patrycja do nas z niesmakiem po jakimś sucharze Michała. My- “JAAAASNEEE” i rezygnacja na jej twarzy).
– Michał zaraz na wstępie oświecił szacowne grono, że ten fan club to jego rodzina, jego ciocie, wujkowie, siostry i reszta kuzynostwa. Jurorzy: ale byś miał minę, jakby jutro ich tu nie było. Michał: nie ma opcji. Jesteśmy razem na dobre i złe. Takich deklaracji padło z jego ust wiele. Jakby był z nas dumny, czy co?
– Trzeci dzień był lekko kryzysowy. Michał chyba nie czuł chemii z trenerami, a może dopadło go zmęczenie. A my tak jak on – nam się udziela i jego energia i jej brak. On zapadał się w swój świat, my
przygnębieni bezskutecznie próbowaliśmy go rozruszać, aż nagle on
palnął nieprzyjemnie “wiecie co, to jej wina”, wskazując chyba na Bonżurka. Po czym znienacka wstał i… energicznie wyszedł z sali. Jakby tam były drzwi to by nimi trzasnął z hukiem. Konsternacja, każdy łącznie z trenerami patrzy po sobie o co kaman, a jego nie ma i nie ma. Na serio poczuliśmy niepokój, że coś mu się przelało i nie wróci. A tu drzwi się otwierają i wchodzi… kalmar. Reszty nie opiszę, bo się nie da…
– Z kalmarem wiąże się kolejny moment, który wprawił mnie w głupawkę. Chwilę wcześniej chłopak zaśpiewał numer Hyżego, nikt się nie odwrócił. Grzegorz poczuł się w obowiązku pójść i pocieszyć go za kulisami. Ale tylko go dobił (“no nie poszło ci, czegoś brakowało” itp). Patrycja zrobiła facepalm – omg, wysłać Hyżego do pocieszania… Potem Michał odstawił swój opisywany już kalmar show. Przed kolejnym wykonem pyta “mam tak zostać na nagranie?” I usiadł w stroju, ale
jednak produkcja poprosiła o przebranie. Ok, wrócił bez kalmara, a zaśpiewała słodka dziewuszka. Nikt się nie odwrócił. Dziewczynka długo stała na scenie nie dowierzając i łzy jej popłynęły. Rinke szepnął Michałowi, żeby do niej poszedł za kulisy. Bo kto umie pocieszać, jak
nie on? I faktycznie, Michał znalazł dla niej cudne słowa, to była magiczna, pełna emocji scena (Obiecaj mi, że zaraz zaczynasz ćwiczyć i widzimy się za rok. Obiecaj!). Patrycja – no i tak się pociesza, ucz się Grzegorz. Michał w ciszy wrócił na fotel, cała sala trwała chwilę w tym wzruszeniu, muchę by usłyszał. Michał z emocjami na twarzy, my z nim… i wtedy Piotr głośno palnął “No i teraz sobie wyobraź, że poszedłbyś do niej w tym kalmarze!”. Tak gruchnęliśmy śmiechem, że łzy mi spływały po twarzy jak ten pyton do Wisły.
– A czwarty dzień był już super, trzeciego nastąpiło chyba jakieś przesilenie i od rana wszyscy, łącznie z trenerami byli dla siebie przemili i pozytywni. Michał szalał, ale głównie muzycznie, dużo śpiewał, a my też. Bo mieliśmy z nim zmowę i ustawkę, wyszło super. Patrycja: skąd wy czwartego dnia macie jeszcze tyle energii??! No skąd kurde, od idola.
– Wszystko skończyło się podwójnym, wielkim WOW. To już jednak sami
zobaczycie w tv. Ale szacun trenerów dla śpiewającego Michała był bezcenny. (Piotr: patrzyło się tylko na ciebie).
– Michał zdobył kilka petard. Było też nieoczekiwane Szpacze bliskie
spotkanie trzeciego stopnia z kimś znajomym. Magiczne i kosmiczne. Po zakończeniu padło hasło, że są dokrętki i Michał wyjdzie ze studia za
dwie-trzy godziny, więc nie ma co czekać. A tu nagle jakiś wicher zawiał i wyskoczył Szpaczek, w chmurze włosów i zapachów, zrobił z nami błyskawiczną fotkę i z powrotem pofrunął do ATMu. Na razie czekamy na to zdjęcie
– Naszym pożegnaniom nie było końca, ale mnie oczywiście jeszcze było
mało przygód. Wracałam do domu wieczorem, ale zamotana w Szpaczych
myślach przegapiłam znany mi na pamięć zjazd na Olsztyn i nim się ocknęłam, byłam prawie pod Gdańskiem. A gdy klnąc jak Szpak, znaczy yyy szewc, zawróciłam to mój zlasowany mózg znów się wyłączył i z kolei zaplątałam się w okolice Torunia. Podróże to mój rumak, znaczy konik, ale niekoniecznie wtedy gdy 2,5 godzin drogi nagle przekształca
się w pięć! Mogłam przy okazji rozwieźć do domu jakieś gdańszczanki i
torunianki.
– Jeszcze się nie ogarnęłam, więc może będę bredzić, ale bójcie się! bo na koniec będzie Edziowa refleksja. Wszyscy dostaliśmy emocjonalnego kopa na najbliższą przyszłość. Nie tylko od Michała, także od siebie wzajemnie. Potrafimy się sprzeczać, ale potrafimy też być jednością. A takie dni wzmacniają nas jako fan club. Jesteśmy ogromną grupą, różni nas mentalność, charaktery, oczekiwania, wrażliwość. Na wiele spraw nie mamy wpływu. Ale na jedno mamy. Lepiej zawsze widzieć szklankę do połowy pełną. Mamy idola, który jest w tym kraju fenomenem. I
zasługuje na nasz fenomen, bo także nim jesteśmy. Dlatego zróbmy wszystko, aby tego kapitału nie roztrwaniać. Kolejny raz uwierzyłam, że potrafimy. I wezmę to do siebie.
– Dziękuję Wam kochani za 4 dni szaleństwa, dziękuję tym co ogarniały
organizację i grupę, Tet, Gabi, Bonżurkowi, Mirze, Ani, i wszystkim
pozostałym, z którymi cudnie spędziłam czas. Roszkowi, Asi P., Monice P., Joli R., Marlenie K., Angelice W., Karolinie S., Ewelinie J., moim dwóm węgierskim przyjaciółkom Ildiko i Eszter, którymi starałam się zaopiekować jak umiałam, i wszystkim innym, długo wymieniać. Eszter nie płakusiaj, widzimy się za miesiąc.
Szpuck’n’roll kochani, lecimy po kolejne Voicowe zwycięstwo, a co!
PS. Krwiożercze komary pożarły nawet moją brodę i łokcie.